2009-07-30

11 - Deszczochron

Było pochmurno kiedy przyszedłem do Kuby, coby wyciągnąć go na piwko. Musiał się jeszcze wykąpać, więc zaprosił mnie do domu, cobym tam zaczekał. Jednak wolałem posiedzieć w ogrodzie, analizując to, co do tej pory zrobiliśmy i rozkminiając to, co jeszcze nas czekało. Zaczął kropić deszcz, więc schowałem się w pociągu. Siedząc tak w środku i wsłuchując się w chaotyczne uderzenia deszczowych kropel o plastikowe poszycie, osiągnąłem stan medytacji, który wrzucił mnie w wir myśli. Wędrując po obrzeżach tego wiru poruszałem sprawy mało istotne, nieznaczące. Stałem w kabinie maszynisty, przodem do kotła. Każda z tych mało istotnych myśli wywoływana była tym, na co aktualnie patrzyłem, a moja głowa przemieszczała spiralnie wzrok od lewej dłoni do góry, przez całą kabinę maszynisty: lewe okno dach, prawe okno, okolice prawej dłoni, lewy dół kotła, lewy bok kotła, góra kotła, prawy bok kotła, prawy dół kotła, pług i... Wreszcie... Zbliżyłem się do centrum wiru i doszedłem do sedna sprawy - przód kotła...
Deszcz zaczął jakby głośniej kropić. Krzyczał wręcz, dawał bezpośrednią odpowiedź na pytanie "co z wypukłym przodem kotła?".
*Kap*, *kap*, *kap*... Pada deszcz... Siedzę w pociągu...
Dlaczego siedzę w pociągu...?
Głupie pytanie...
Żeby nie zmoknąć!
A czemu poza pociągiem bym zmókł?
Bo nie mam parasolki!
...
Parasolki...?
Tak! PARASOLKI!
Brakowało tylko bym wybiegł z pociągu, wpadł do łazienki, przyłapując Kubę na obmywaniu jajek i krzyczał "EUREKA! EUREKA!"

Jeszcze pług, komin i mamy prawie kompletną konstrukcję

2009-07-29

10 - Kołowanie

Jako, że poszycie było już prawie kompletne, a farby to element którego nie dało się pozyskać ze śmietnika, to trzeba było je kupić. Wszczęliśmy zatem charytatywną akcje dofinansowania zambrowskiego PKP.

Emil przyniósł nam kółka z wózka dziecięcego, więc zacząłem je dostosowywać do naszych potrzeb.

Widelec wyciałem z blachy "kwasówki" o grubości 2mm. To cholernie twardy, sztywny i sprężysty materiał. Nieźlem się upocił wyginajac ją do tej formy.

Kółka zamontowane...

... Zatem ruszamy sprawdzić rozstaw osi, zbieżność i funkcjonalność naszych toczydeł na torach:

Debata na temat przodu kotła wciąż trwała...

2009-07-22

9 - Gadżety

W międzyczasie zrobiłem lampę na świecę, z pobitego lusterka od samochodu dostawczego, aluminiowej blachy i szkła. 

Miała wisieć na przodzie pociągu, jednak ostatecznie jej nie wykorzystaliśmy. 

Za to Emil załatwił coś bezcennego - czapki pocztowe jego ojca. Wystarczy drobna modyfikacja i będą kolejarskie.

Tymczasem Teżewe porastał plastikiem.

Zaczęliśmy martwic się o to jak zagospodarujemy przód kotła. Chcieliśmy by był wypukły i jednocześnie przeźroczysty, ale nie bardzo wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Jak zwykle rozwiązanie miało samo przyjść później...

2009-07-17

8 - Nekst dej

Następnego dnia na bazie starych zawiasów do uchylnych okien zrobiliśmy drzwi:

Pod przodem lokomotywy widać deskę z zamontowanymi kółkami - testowaliśmy je na torach. Jak na niełożyskowane wypadły świetnie. 

Zrobiliśmy też pług: 

Wykazałem się nie małym wyczuciem, bo nie trzeba było nam ni mniej, ni więcej kątowników. Jako pilarz to wyczucie mam we krwi :)

Z każdą chwilą rosło zadowolenie z efektów naszej pracy. Teraz już w pełni widać było co szykujemy. 

2009-07-16

7 - Kółka

Kółka były nie lada wyzwaniem. Oczywiście, zawsze można coś wychrępać, ale czy ułatwi to poruszanie się? Przydałaby się do tego tokarka, ale do takowej dostępu nie mam, ale za to miałem na firmie frezarkę, którą dało się zaadoptować do roli tokarki.Tak wiec najpierw na pile przyciąłem płytę wiórową do kształtu przypominającego koło, coby potem łatwiej to wytoczyć:

Przygotowałem proste mocowanie, które zamontowałem wraz z wyciętym wcześniej kółkiem do wrzeciona frezarki. Miałem jeden nóż tokarski, a druki se zrobiłem z blachy kwasówki. Mocowałem je w imadle na ruchomym stole i jeżdżąc nim w tą i z powrotem, oraz opuszczając/wznosząc głowicę, wytoczyłem interesujący mnie kształt. 

Następnie przykleiłem do wytoczonych rowków uszczelki oplatające kółka. Miały one spowolnić niszczenie kółek i amortyzować drgania podczas ruchu. 

Potem trzeba było już tylko uspawać widelec ze złomu i złożyć wszystko w całość.

Na torach te kółka o większej średnicy miały blokować pociąg by się nie zsuwał z szyn. Na szosie są one kółkami roboczymi. Natomiast te szersze i o mniejszej średnicy, miały się toczyć wyłącznie po szynach. 

Pozostałe 2 kółka miał załatwić Emil. 

2009-07-13

6 - Poszycie

Jako, że szkielet był już prawie skończony (pozostał tylko pług i drzwi), to wzięliśmy się za nakładanie poszycia. Szliśmy jak burza, ale i tak zastała nas noc. Ciężko było się od roboty oderwać, jednak w ciemności już nie dało się pracować, więc siłą rzeczy zakończyliśmy pracę na tym etapie:

Ta dziura w kotle aż prosiła się o załatanie i z bólem serca zostawialiśmy pociąg w tym stanie.
Teraz mięliśmy już solidne podstawy do oceny wagi końcowej konstrukcji, co zaowocowało decyzją o zrobieniu kółek. Pociąg jak na swoje gabaryty jest niesamowicie lekki, spokojnie uniesie go jedna osoba, gdy znajdzie się środek ciężkości. Tym czasem w środku mają siedzieć planowo aż 3 osoby. Jednak ile by nie ważył, to zawsze trzeba go kawałek przenieść, więc postanowiliśmy odciąć stopki i zrobić podwozie zdolne do poruszania się po torach i szosie. 

2009-07-09

5 - Narodziny timu

Do siostry Kuby przyjechał jej chłopak, Siwy. Do tej pory bardzo słabo go znałem, ale tego dnia przekonałem się co do niego. Zaangażował się w realizowanie tego projektu tak pomysłami, jak i pracą. Bez niego wiele rzeczy nawet przez myśl by nam nie przeszło. 

Chwilę później pojawił się Emil z wkrętarką, która była o niebo lepsza niż moja. Teraz było nas 4. Już wszyscy widzieli moja myśl, wszystko było jasne i można było podzielić obowiązki. 

Pręciki od nitów padały na trawnik niczym łuski z CKM-u. Pracowaliśmy na 2 ekipy po 2 osoby. Jeden wiercił, drugi nitował. W między czasie jeden ciął kątowniki pod wymiar. 

Przy szkielecie widać białą rolkę - to właśnie zwinięty plastik, przygotowany na poszycie. 

Szkielet jest już właściwie gotowy, na ten dzień, to już koniec roboty. 

Ciekawostką jest, że następnego dnia Siwy stał się przypadkiem technologiem w Oknorex'sie - firmie, w której i ja pracuję. Kierownik widział, że z Siwym się znamy, więc wypytał mnie o niego. Gdyby nie robił z nami pociągu, to nie miałbym czego mówić, ale w tej sytuacji dałem mu dobrą reklamę, bo nie obce jest mu techniczne rozumowanie, a to u technologa jest podstawą. 

Fuckt, ze pracujemy w jednej firmie daje nam nie małe możliwości, z których intensywnie korzystamy :>

2009-07-07

4 - Szkielet

Nim cokolwiek zaczęliśmy jeszcze robić, to z Kubą wielokrotnie wałkowaliśmy temat tego pociągu. Skojarzyliśmy fuckt, że przejazd kolejowy, na którym mięliśmy zablokować ruch, jest przecież niedaleko kościoła! W takim układzie słowo "szlaban" nabiera dwojakiego znaczenia :) Na początku miał być to przecież szlaban kolejowy, teraz stał się szlabanem weselnym. Nasz pomysł zaczął nabierać większego sensu i kolorów. Zrozumieliśmy, że jednak będzie to coś grubszego, coś, co wywoła znacznie więcej szumu niż zakładaliśmy to na początku. 


Dotelepałem do Kubusiowego ogrodu około 10kg aluminiowych kątowników, które z początku sam zaczynałem ciąć i składać za pomocą nitów. Pomagali mi nieco Kuba i Zając, ale niewiele mogli zrobić nie znając moich zamiarów. Widzieli projekt, który zrobiłem na kompie, ale on dawał im wyłącznie wyobrażenie gabarytów już obitej poszyciem konstrukcji. Nie było na nim widać w jaki sposób wykonamy szkielet. Wiedziałem to tylko ja i nie potrafiłem tego zobrazować, póki nie osiągnęliśmy pewnego etapu budowy. 
W tym momencie miałem już bazę do wyjaśnień, ale wciąż jeszcze chłopaki mięli sporo wątpliwości. 

W miedzy czasie pojawił się problem. Kartony, które przygotowałem w robocie do wykonania poszycia, zostały pocięte podczas mojej nieobecności. Trochę mnie to posmuciło, zwłaszcza, że pocięto je bardziej z potrzeby szukania zajęcia, niż z faktycznego zapotrzebowania produkcji. Jak się jednak później okazało było to zbawienne. Zbawienne dlatego, że zrodziło to potrzebę znalezienia alternatywnego materiału. I w tym momencie przypomniały mi się połacie plastikowych płyt, jakie masowo wywalało się na śmietnik. Zanurkowałem wiec w kontenerze i odzyskałem parę z nich. Plastik ten ma nieco ponad 1mm grubości i jest stosunkowo giętki. Dla nas po prostu idealny. Wtedy zrozumieliśmy, że robimy coś, co przetrwa parę ładnych lat, a nie dni. Zamiast nietrwałej, jednorazowej konstrukcji, która miała spłonąć po jednym użyciu, zaczęliśmy robić coś na prawdę solidnego i odpornego na warunki atmosferyczne.
Już w tym momencie byłem zdumiony drogą jaką przebył ten pociąg od drewna i kartonu, do aluminium i plastiku, a to przecież był dopiero mizerny początek moich przyszłych licznych zaskoczeń.